Wywiad inauguruje cykl artykułów „Bądź eko! Ale po co?”, które dotyczyć będą ochrony środowiska i zmian klimatu. Wśród tematów m.in. rola samorządów w walce z kryzysem klimatycznym, podnoszenie się poziomu wody w Bałtyku, ustawy antysmogowe, porady z zakresu życia zero waste oraz bezresztkowego gotowania. Artykuły będą publikowane w każdy wtorek.

 

Marcin Popkiewicz jest absolwentem Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. To naukowiec, wykładowca oraz autor setek artykułów dotyczących zmian klimatycznych, zasobów i energii. Jest także autorem książek „Świat na rozdrożu”, „Rewolucja energetyczna. Ale po co?” oraz współautorem publikacji „Nauka o klimacie” i „Polski węgiel”. Jest gościem wielu konferencji klimatycznych w kraju, a ostatnio był prelegentem m.in. kongresu Smart Metropolia w Gdańsku.

 

Marcin Popkiewicz

Marcin Popkiewicz. Fot. Anna Popkiewicz / ziemianarozdrozu.pl

Czy klimat rzeczywiście się zmienia?

Tak, nie mamy co do tego żadnych wątpliwości. Wszystkie poważane instytucje naukowe na świecie są zgodne – klimat ociepla się.

Co ma na to wpływ?

Działania ludzi. Ciągle zwiększamy ilość dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych w atmosferze. Najbardziej poprzez spalanie paliw kopalnych, będących podstawą naszej gospodarki. Lubimy wygodę, więc jeździmy samochodami, korzystamy z prądu, latamy samolotami i jest super. Niestety CO2, który jest produktem ubocznym, kumuluje się w środowisku, a jego rosnąca koncentracja w atmosferze utrudnia ucieczkę ciepła z powierzchni Ziemi. To tak, jakbyśmy przykryli się kocem. Sam w sobie nie grzeje, ale utrudnia oddawanie ciepła na zewnątrz.

Czyli powstaje efekt cieplarniany?

Efekt cieplarniany nie tyle powstaje, co go wzmacniamy. Gazy cieplarniane były w atmosferze zanim naszymi działaniami zaczęliśmy zmieniać jej skład. Bez atmosfery i jej ocieplającego wpływu temperatura powierzchni Ziemi byłaby niższa o 33 stopnie Celsjusza – nasza planeta byłaby skuta lodem aż po równik. Dzięki naturalnemu efektowi cieplarnianemu średnia temperatura na Ziemi to nie 19°C, lecz 14°C. No, teraz już 15°C. Co sekundę emitujemy do atmosfery ponad tysiąc ton CO2. Rozprzestrzenia się on po środowisku, trafia do oceanów i ekosystemów lądowych, które pochłaniają ok. połowy naszych emisji. Ale druga połowa pozostaje w atmosferze, przez co stężenie tego gazu w ostatnim stuleciu wystrzeliło do poziomu najwyższego od wielu milionów lat.

A może nie będzie tak źle i z „przerobieniem” dwutlenku węgla w atmosferze poradzą sobie drzewa i oceany?

Oceany będą w stanie pochłonąć tylko pewną część naszych emisji. Zresztą ogrzewająca się woda będzie się odgazowywać, jak cola w szklance – dobrze gazowana, gdy jest zimna, i odgazowująca się przy ogrzaniu. Ekosystemy lądowe są w stanie zmagazynować ileś ton węgla na hektar, ale też nie nieskończenie wiele. Emitując dalej CO2, , w ciągu kilkudziesięciu lat jego stężenie wzrosłoby do poziomu najwyższego od dziesiątek milionów lat – klimat naszej planety był wtedy dużo cieplejszy.

Mapy przedstawiają potencjalne zagrożenie suszami w przyszłości oszacowane na podstawie aktualnych projekcji przyszłych emisji gazów cieplarnianych. Źródło: naukaoklimacie.pl.

Koniec końców wrzucony przez nas do środowiska CO2 usuną procesy wietrzenia skał, które potrzebują na to setek tysięcy lat. To bardzo ważne, bo oznacza, że dla zmiany nie ma dużego znaczenia, czy tonę CO2 wrzuciliśmy do atmosfery dziś, 5 lat temu czy za 5 lat – tak samo kumuluje się w środowisku. Dlatego dziś nie wystarczy ograniczyć emisji o 20 proc., 50 proc. czy nawet 80 proc. – musimy ich w ogóle zaprzestać. To prosta fizyka.

Zmiany emisji dwutlenku węgla ze spalania paliw kopalnych w latach 1971-2012. Źródło: naukaoklimacie.pl

I przez to też topnieją lodowce?

Dokładnie. Wraz ze wzrostem temperatury postępuje topnienie lądolodów, z których woda spływa do oceanów. W najnowszych prognozach, uwzględniających obserwowane dziś przyspieszenie topnienia lądolodów Antarktydy i Grenlandii, wzrost poziomu oceanów do 2100 roku szacuje się na 75-200 cm. W kolejnym stuleciu mówimy już o kilku metrach. Na dłuższą metę możemy mieć linię brzegową w okolicach Płocka i Zielonej Góry.

 

Gdyby poziom Bałtyku podniósł się o metr, część naszego województwa znalazłby się pod wodą (tereny te oznaczono kolorem niebieskim). Fot. flood.firetree.net.

Właściwie wydaje się, że wszystko gra. Radzimy sobie jako ludzkość. Czy sytuacja jest naprawdę groźna?

Użyję metafory. Wyobraź sobie, że jesteś odkrywcą w Nowym Świecie. Wsiadasz z innymi na tratwę i spływacie rzeką. Jest piękna pogoda, świeci słońce. Jeszcze nie wiecie, ale ta rzeka to Niagara, a przed wami jest wodospad. Słyszycie szum, ale nie przejmujecie się nim. Szumi coraz głośniej i ktoś mówi, że zaczyna go to niepokoić. Ale reszta gra w karty, popija piwo i dobrze się bawi. Szum przechodzi w grzmot. Wielki wodospad jest coraz bliżej. Kiedy jest punkt krytyczny twojego życia? Czy jak spadniesz w przepaść i rozbijesz się o skały, czy może kilkaset metrów przed wodospadem, kiedy można jeszcze chwycić wiosła i dopłynąć do brzegu? Jesteśmy dokładnie w takiej sytuacji. Nie wiemy do końca, jak daleko jest wodospad, jak jest wysoki i jak mocno trzeba wiosłować, żeby uratować swoją skórę. Ale wiemy na pewno, że ten wodospad tam jest. A im nowsze badania, tym wodospad okazuje się wyższy i z większą liczbą skał na dole. Pojawia się pytanie: „czy zdążymy?”. Prawdopodobnie jesteśmy blisko punktów krytycznych, blisko masowego wymierania życia na Ziemi na skalę pięciu największych wymierań w historii naszej planety. Powinniśmy złapać za wiosła z całych sił i się ratować.

Ale to nadal daleko, a nie u nas….

Coraz bliżej. Przykładem może być Syria. Tam, zanim doszło do wybuchu rewolucji, była największa susza w historii tego kraju od co najmniej 900 lat! Nie było deszczu, wyschły studnie, uprawy, padło bydło, a ludzie stracili środki do życia. 1,5 mln osób opuściło swoje wioski. Bez środków do życia ruszyli do miast. Domagali się pomocy od rządu, ale wojsko i policja zaczęły do nich strzelać. Ci ludzie w Syrii już doczekali się końca świata. Będziemy mieli ich coraz więcej. Najpierw lokalnie, potem na coraz większą skalę, aż zacznie to dotyczyć miliardów ludzi. Nasza chata wcale nie będzie z boku, a już na pewno nie Polska naszych dzieci i wnuków. Te procesy tak się rozpędzą, że nie będziemy w stanie zrobić już absolutnie nic.

 

To co zrobić, by zapobiec katastrofie?

Z punktu widzenia fizyki jest to proste. Wystarczy zaprzestać emisji gazów cieplarnianych, w szczególności spalania ropy i węgla. Do tego skończyć z wycinką lasów i posadzić nowe drzewa. Należy zredukować hodowlę bydła. Jeśli chcemy zapobiec katastrofie klimatycznej, realizując cele Porozumienia Paryskiego, to cytując za zeszłorocznym raportem IPCC – musimy ściąć emisje CO2 o połowę w ciągu dekady i do zera kilkanaście lat później. I tu edukacja jest na pierwszym miejscu, byśmy rozumieli, w co gramy. Dopóki nie przyjmiemy tego do wiadomości, że zmiana jest konieczna, to będzie przypominało leczenie raka aspiryną.

Jakie zmiany w systemie są potrzebne?

Od strony technicznej? Najpierw zmieniamy efektywność energetyczną. Nowe domy powinny być tylko zeroenergetyczne. Powinniśmy też przeprowadzić głęboką termomodernizację wszystkich budynków. W miastach powinien funkcjonować transport na wzór Kopenhagi, czyli ograniczamy samochody, a rozwijamy ruch rowerowy, pieszy i transport miejski. Ważny jest dobry i szybki transport kolejowy między miastami. Trzeba też skończyć z wykluczeniem komunikacyjnym prowincji. W tej chwili aż kilkanaście milionów Polaków nie ma dostępu do transportu zbiorowego. Przemysł powinien postawić na rzeczy trwałe, łatwe w naprawie i bez opakowań jednorazowych, a jeśli przedsiębiorca zanieczyszcza środowisko, ponosi tego taki koszt, że przestaje się to mu opłacać.

To bardzo duże potrzeby. Czy możemy zrobić coś sami?

Jedna osoba świata nie uratuje, ale jeśli nie zaczniemy od siebie, niewiele się zmieni. Jaka jest recepta? Oszczędzamy prąd, jeździmy komunikacją miejską, jemy mniej mięsa. Jesteśmy wyborcami, więc zaczynamy wybierać polityków, którzy reprezentują nasze wartości i wspierają działania ekologiczne. Wpływamy też na znajomych. Zaczynamy świadomie żyć. Jednostki zmieniają siebie, by właśnie zmienić system. I to jest ważne!

Czyli jest dla nas nadzieja?

Cóż, za długo zwlekaliśmy z działaniami, żeby uniknąć poważnych konsekwencji. Dobrze nie będzie, ale może być mniej źle. Dzięki szybkim, zdecydowanym i szeroko zakrojonym działaniom możemy wybrać łagodniejszy scenariusz tych zmian. Najważniejsze, by myśleć i działać systemowo i zacząć jak najszybciej. Nie czekać, bo z każdym dniem cena, którą zapłacimy rośnie.

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiała Aleksandra Chalińska