Analizując język, jakim powinniśmy opisywać życie i sport osób z niepełnosprawnościami, należy skupić się przede wszystkim na tym, jaki sens niesie za sobą odpowiedni i rozsądny dobór słownictwa. Chociaż mogą pojawiać się opinie, że „poprawność polityczna jest przesadzona”, język ma ogromny wpływ na otaczający nas świat. Nie tylko go opisuje, ale również kształtuje. – Mnie osobiście najbardziej denerwuje mówienie o osobach z niepełnosprawnościami w taki sposób, jakby potrzebowały wiecznie opieki i wsparcia ze strony świata, wskazujące na pochylanie się i użalanie nad nimi. Chodzi o określenia, które sprawiają, że nie widzimy człowieka, tylko jego niepełnosprawność. Tutaj należy wyróżnić takie słowa jak „podopieczny” czy „integracja”. To drugie, choć pozornie wszystko wydaje się z nim w porządku, jest fałszywym przyjacielem. Mówiąc o integracji osób z niepełnosprawnościami automatycznie sugerujemy, że są oddzielone od społeczeństwa i potrzebne są jakieś niezwykłe działania, żeby stały się jednością z osobami bez niepełnosprawności. To automatycznie tworzy wokół nich barierę, tworzy segregację społeczną – mówi Kocejko.
Sport to nie „rehabilitacja”
Kapitan reprezentacji Polski w blind footballu i były przedstawiciel naszego kraju w pływaniu osób niewidomych na igrzyskach paraolimpijskich Marcin Ryszka słynie z dystansu do siebie. Z hasła „nie widzę przeszkód” uczynił swoje życiowe motto i z pogodą ducha jako dziennikarz przybliża odbiorcom tematykę sportu, w tym sportu osób z niepełnosprawnościami. Pomimo jego liberalnego podejścia do kwestii języka, niektóre rzeczy też go denerwują. – Najgorsze jest to, kiedy ktoś relacjonując na przykład zawody w blind footballu, zamiast pisać czy mówić o meczu, bramkach, paradach bramkarzy, to pierwsze pytanie zadaje o okoliczności utraty wzroku i inne kwestie związane z tą „niepełnosprawnością”. Chciałbym, żeby sport był traktowany jak sport. I żeby opisywać go w ten sam sposób, jak mecze osób widzących. Oczywiście ciekawa historia związana z brakiem wzroku może być gdzieś w tle, przyciągnąć dodatkowo uwagę czytelników, ale nie można w każdej relacji opierać się wyłącznie na tym – argumentuje Ryszka.
Z opinią Marcina Ryszki zgadza się Magdalena Kocejko, która podkreśla, że często w stosunku do osób z niepełnosprawnościami wykonujących tę samą czynność co inni, używane są zupełnie inne słowa. – Trzema słowami, czyli „rehabilitacją”, „integracją” i „aktywizacją” określa się całą rzeczywistość osób z niepełnosprawnościami. Kiedy osoba bez niepełnosprawności uprawia sport, to uprawia sport. Gdy robi to ktoś z niepełnosprawnością, to „się rehabilituje”. Ja, kiedy szukam pracy, to nikomu nie przyjdzie do głowy, że to „aktywizacja zawodowa”, a tak się to opisuje w przypadku osób z niepełnosprawnościami – porównuje Magdalena Kocejko.
Ze słowami badaczki zgadza się psycholog sportowy Bartłomiej Ostasz, który podkreśla, że niewłaściwie dobrany język tworzy niepotrzebne bariery. – Pamiętajmy, że mówimy przed wszystkim o osobie, a niepełnosprawność jest tylko jednym z aspektów, które jej dotyczą. Przecież wszyscy chcemy czuć się rozumiani, akceptowani, być częścią grupy. Niewłaściwie dobrany język wrzuca osoby z niepełnosprawnościami do pewnej szuflady, co przenosi się na poziom skojarzeń i postrzegania – mówi psycholog. Z jego opinią wiąże się też kolejna ważna zmiana językowa, o którą od pewnego czasu walczą językoznawcy i działacze społeczni. Zależy im na tym, żeby przestać używać sformułowania „osoba niepełnosprawna”.
Sztuka dla sztuki czy ważna zmiana?
Marcin Ryszka zapytany o to, czy widzi różnicę pomiędzy określeniem „osoba niepełnosprawna” a „osoba z niepełnosprawnością”, wyraźnie się waha. Nie ma ortodoksyjnego podejścia do używanego słownictwa i wybacza rozmówcom drobne gafy. – Szczerze mówiąc nie widzę różnicy, dla mnie to czasem taka językowa sztuka dla sztuki. Za dużo mam rzeczy na głowie, żeby się tym przejmować. Chociaż ta „niepełnosprawność” w ogóle jest bez sensu. Ja jestem osobą niewidomą, ale inne rzeczy potrafię zrobić dużo lepiej od przeciętnej osoby. Jeśli potrafię przepłynąć setkę kraulem poniżej minuty, a „zdrowa” osoba nie, to czy na pewno ja jestem „niepełnosprawny”? – zastanawia się kapitan reprezentacji Polski w blind footballu.
Według badaczy jednak dbałość o język i unikanie określenia „niepełnosprawny” jest ważna i bynajmniej nie jest fanaberią. Nazywając kogoś w ten sposób, częściowo pozbawiamy godności, opisując go wyłącznie przez pryzmat jednej cechy, zapominając o tym, że jednocześnie może być – tak jak Ryszka – świetny w czymś innym, posiadać inne umiejętności czy zdolności. – Przecież wypowiadamy się jedynie o dysfunkcji, którą ma ta osoba. Czyli nie „niepełnosprawny”, a tak naprawdę osoba z „dysfunkcją”, „niepełnosprawnością”. Właściwy język wzmacnia fakt, że jesteśmy tacy sami, sprawia, że osoba z niepełnosprawnością nie jest słownie izolowana od grupy – argumentuje Bartłomiej Ostasz. – Taka osoba pełni różne społeczne role i ma wiele różnych cech. Nazywając ją „niepełnosprawną” ignorujemy ten fakt, jakby ta cecha całkowicie determinowała jej życie. Mówiąc o „osobie z niepełnosprawnością”, zauważamy, że przede wszystkim jest to OSOBA – dodaje Magdalena Kocejko.
„Do widzenia” nie urazi
Poza kilkoma dość oczywistymi zasadami jak absolutny zakaz używania przestarzałego i negatywnie odbieranego przez większość ludzi słów takich jak „kaleka”, „inwalida” czy „ociemniały”, język używany w stosunku do osób z niepełnosprawnościami jest dość elastyczny. Wszyscy nasi eksperci zgadzają się przede wszystkim co do jednej rzeczy – należy traktować każdego człowieka indywidualnie, słuchać go i dopasować komunikację do jego oczekiwań i potrzeb.
– Nie da się zbudować uniwersalnego języka. Wszyscy jesteśmy różni, bez względu na „sprawność” – z różną pewnością siebie, zdolnością radzenia sobie w trudnych sytuacjach czy z różnym dystansem do własnej osoby. Tutaj na pierwszym miejscu stawiałbym empatię – bycie uważnym na drugiego człowieka. Inaczej komunikujemy się z przełożonym, inaczej z mamą, dzieckiem, kolegą, obcą osobą i tak naprawdę z każdym. Człowiek przede wszystkim – podsumowuje psycholog.
W razie jakichkolwiek wątpliwości, w większości sytuacji wystarczy po prostu zapytać samych zainteresowanych czy dane słowo lub określenie jest dla nich w porządku. Przekonała się o tym Magdalena Kocejko. – Prowadziłam kiedyś zajęcia z osobami niewidomymi i przez kilka kolejnych tygodni zastanawiałam się nad tym, jak się z nimi żegnać na koniec spotkania. „Do widzenia” czy „do zobaczenia” wydawało mi się potencjalnie niebezpieczne, bo przecież oni mnie nie zobaczą. W końcu zapytałam wprost i usłyszałam salwę śmiechu: „Proszę pani, przecież do widzenia to normalne określenie, tak się po prostu mówi” – usłyszałam. Od tej pory jeszcze mocniej jestem świadoma faktu, że kluczowa w komunikacji jest właśnie rozmowa i słuchanie drugiego człowieka – zaznacza badaczka i działaczka społeczna.
Walka o używanie poprawnego języka nie jest sztuką dla sztuki, tylko istotnym elementem kształtującym rzeczywistość osób z niepełnosprawnościami, to dbanie o ich prawa do równości i godności. Ważne, żeby edukując innych, nie popaść w przesadę i robić to z pewnym dystansem. Marcin Ryszka w jednym z portali społecznościowych był atakowany przez jednego z użytkowników, który był przekonany, że jego słowa nie dotrą do Ryszki. – Ktoś zapytał go, co zrobi, jak ja to przeczytam. Odpisał: „Przecież jest niewidomy”. Na co ja napisałem mu tylko „akuku”. Po tym dostałem chyba z tysiąc wiadomości z przeprosinami, co pokazuje, jak niektórzy bywają „mądrzy” sprzed klawiatury – opowiada dziennikarz. Jego proste „akuku” było skuteczne. Ważne, aby reagować adekwatnie do sytuacji i nie tolerować dyskryminacji, także językowej.