Próba zdobycia szczytu Everest przez Pawła Klejbora odbędzie się w 2022 roku, ale już trwają intensywne przygotowania do tego przedsięwzięcia.

Natalia Kłopotek-Główczewska: Pana zamiłowaniem są podróże, wyzwania i wspinaczki górskie. Zdobył Pan już Aconcagua, Denali, Mt. Kościuszko, Mont Blanc oraz Kilimandżaro, a teraz chce Pan zdobyć Mount Everest. Dlaczego właśnie ta góra i skąd taka kolejność?

Paweł Klejbor: Everest jest Matką Ziemi, najwyższym szczytem świata. Nie da się zdobyć całej tzw. „Korony Ziemi” (najwyższych szczytów poszczególnych części świata – przyp. red.) bez tej góry. Jest przede mną jeszcze Masyw Winsona na Antarktydzie i tę górę też będę musiał zdobyć. Wiem, że jest ona zdecydowanie łatwiejsza niż Everest, lecz chcę zachować tę kolejność, by nie mieć presji, że ostatnia góra z Korony Ziemi do zdobycia to właśnie Everest. No i skoro zdobywam góry, to zawsze z celem charytatywnym, to właśnie najbliższy cel jest godny zdobycia najwyższej góry świata.

No właśnie, jaki jest cel tej wyprawy, poza oczywiście zdobyciem szczytu Everest?

Jeśli chodzi o Everest, to chciałbym przeznaczyć 50 tys. zł lub więcej, wszystko zależy od zbiórki i sponsorów, na wsparcie placówek autystycznych w Gdańsku. Autyzm jest trudnym tematem dlatego trzeba wspierać ludzi, którzy są z nim związani zwykłą codziennością. Wspieram placówki pracujące z osobami autystycznymi od kilku lat na różny sposób i gorąco zachęcam do każdej możliwej aktywności. Często spotykamy na swojej drodze ludzi, którym można pomóc, ale jakże przechodzimy z obojętnością. Czy tak bardzo się różnimy, nie mówię tu o kolorze skóry czy religii, ale o zwykłym człowieczeństwie? Dlaczego widząc czyjąś krzywdę nie reagujemy, nie chcemy pomóc?

Łączy Pan pasję z pomaganiem. Skąd wziął się pomysł, że przez podejmowanie wyzwań można pomóc?

Kiedyś napisała do mnie nieznana dziewczyna przez portal społecznościowy. Jej słowa brzmiały: „Czy zostaniesz wojownikiem dla mojego wujka”? Tak właśnie zaczęło się moje pomaganie przez wspinanie. Przygotowywałem się wtedy do próby wejścia na Aconcaguę – najwyższą górę obu Ameryk. To była prośba, by zanieść na szczyt koszulkę Irka z Gdańska w projekcie „Irek i Rak – maraton o życie”. Podjąłem to wyzwanie bez wahania. Później poleciało lawinowo. Pomaganie innym przez wspinanie dawało mi wiele radości i satysfakcji, ale nie tylko w taki sposób .

I komu udało się pomóc?

W górskich projektach udało się zdobyć fundusze dla dzieci autystycznych z Gdańska. Podczas wyprawy na Kilimandżaro przekazałem ponad 20 kg artykułów szkolnych dla dzieci ze szkoły na Zanzibarze. Podczas wyprawy na Denali uzbierałem fundusze na nowy wózek Inwalidzki dla niewidomego i niepełnosprawnego Bartosza Zawadzkiego z Gdyni. Dodatkowo udało się wyremontować pokój dla niego i przystosować na tzw. „bezpieczny pokój” z drabinkami do ćwiczeń. Z kolei w biegu w Australii na górę Kościuszki w połączeniu sił z wieloma firmami i instytucjami udało się zebrać 2 855 896 zł na operację serca Sebastiana Terpińskiego w projekcie „Bieg po serce”.

Podobno lubi pan być też świętym Mikołajem?

To prawda, co roku przebieram się za św. Mikołaja i odwiedzam 24 grudnia szpitale pomorskie. Rozdaje zabawki i pluszaki dzieciom, które są na oddziałach. Odwiedzam również zespoły SOR i karetki, by takie maskotki były również dostępne dla nowych pacjentów. W czasie pandemii zorganizowałem zbiórkę na zakup tkanin na maski i fartuchy, które już jako gotowy produkt wylądowały w placówkach zdrowia. W ubiegłym roku zorganizowałem również zbiórkę dla rannego w  wypadku policjanta z Gdyni. Udało się w krótkim czasie zebrać ponad 90 tys. zł. Za działalność charytatywną dwukrotnie zostałem nominowany do osobowości roku, za co wszystkim bardzo dziękuję.

A jak wyglądają przygotowania do najbliższej wyprawy?

Przygotowanie psychiczne, merytoryczne oraz fizyczne to podstawa. Siła mięśni jest bardzo istotna, ale ważniejsze są siła charakteru i motywacja. Treningi trwają od października zeszłego roku aż po miesiąc przed wyprawą przyszłego roku. Trening co jakiś czas trzeba zmieniać, by nie popaść w rutynę. Począwszy od wchodzenie po schodach z obciążeniem 20 kg na klifie na Babich Dołach. Zakładam wtedy plecak z piaskiem w środku oraz obciążenie na nogi i przez godzinę chodzę po schodach w dół i w górę pokonując tym samym około 3200 stopni, czy biegów w terenie, ćwiczę na siłowni oraz planuje miesięczny trening hipoksyjny, w czasie którego obniżana jest zawartość tlenu w powietrzu, by podnieść możliwości wysiłkowe organizmu. Ważne są wyjazdy w góry w celu aklimatyzacji. Bardzo istotne jest poznanie góry, obcowanie z nią przed wyprawą, takie zakolegowanie się z nią.

Czy jest coś, czego Pan się obawia?

Zaskoczę Panią, boję się każdej góry, czuję do niej respekt. Strach pozwala się skupić na zadaniu, żeby nie popełnić błędu i wyciągać wnioski. Góra to nie tylko skała i lód. To również nasz przyjaciel lub wróg. Daje nam znaki, wręcz mówi do nas podczas wspinaczki, a my musimy się z nią porozumieć. Jedną z najtrudniejszych rzeczy jest walka z emocjami. Jest gdzieś bardzo cienka granica, po przekroczeniu której skończy się życie. Największą moją obawą jest to, że nie dostrzegę jej w porę. Na przykład, gdy skończy nam się czas na zdobycie szczytu, w skrócie: będziemy przed szczytem, a będzie to czas kiedy już powinniśmy schodzić, czy będę umiał powstrzymać chęć zdobycia szczytu, który jest tak blisko i odpuszczę? Czy jednak zaryzykuję i zepnę się w sobie i zdobędę szczyt kalkulując swoje siły? To moim zdaniem najtrudniejsza rzecz. Oczywiście zakładam, że wszystko pójdzie dobrze.

Co zatem jest najważniejsze w planowaniu tak trudnego wyzwania?

Najważniejsze w całym przedsięwzięciu jest przygotowanie zaplecza tam na miejscu, wybranie najlepszej z możliwych agencji, zebranie maksimum wiedzy na temat drogi i samej góry, przygotowanie psychiczne i fizyczne i to, co jest nieodzowne, pozyskanie sponsorów i partnerów. Koszt takiej wyprawy to ponad 180 000 zł. Z całego serca zachęcam do kontaktu ze mną, mam przygotowane pełne oferty i spotkam się z każdym, kto chciałby porozmawiać o współpracy. Życie jest krótkie, więc trzeba żyć z uśmiechem i nauczyć się pomagać innym, bo to daje ogromną radość. Kiedyś mama i tata wprowadzali mnie na Rysy. Miałem wtedy 11 lat. Dziś ja pomagam im zdobywać polskie szczyty i tak w zeszłym roku z mamą (83 lata) stanęliśmy na wysokości 2005 m n.p.m. Role się odwracają, ale miłość do gór pozostaje ta sama.

Dziękuję za rozmowę!

paweł klejbor wraz z mamą na rysach

Paweł Klejbor w górach z mamą (83 l.) Fot. Paweł Klejbor