Jednego dnia słyszymy, że rośnie liczba zakażonych na Śląsku górników i ich rodzin, pracowników fabryki mebli w Wielkopolsce, zakładów mięsnych w Świętokrzyskiem czy mrożonek w Łódzkiem, a już następnego, że ogniska są opanowane. Ministerstwo Zdrowia zapewnia, że spada liczba nowych chorych na COVID-19, a rośnie liczba ozdrowieńców. Coraz mniej ludzi jest hospitalizowanych i znacznie mniej podłączonych do respiratorów. A jak jest na Pomorzu? Czy możemy czuć się bezpiecznie? Czy wirus wyginął, a może tylko się przyczaił?
Postanowiliśmy sprawdzić, co o epidemii koronawirusa w województwie pomorskim sądzą lekarze Marek Prusakowski, kierujący Oddziałem Chorób Zakaźnych w Pomorskim Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy w Gdańsku i dyrektor Departamentu Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego Tadeusz Jędrzejczyk oraz dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdańsku Tomasz Augustyniak.
Trochę statystyki
Pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce był 4 marca w województwie lubuskim. Do 9 czerwca (godz. 10.00) SARS CoV-2 wykryto u 27 365, w tym zmarło 1172. Natomiast w województwie pomorskim na COVID-19 zachorowało 574 osób, a zmarło 37, wśród nich 30 to podopieczni DPS-ów. Przypomnijmy, że na Pomorzu pierwsze dwie pacjentki zdiagnozowano 14 marca. To mieszkanki powiatu gdańskiego. Najwięcej zakażonych było wśródpensjonariuszy i personelu Domu Pomocy Społecznej Polanki w Gdańsku oraz Domu Seniora „Bryza” w Koleczkowie. Największy wzrost liczby chorych przypadał na 20-26 kwietnia (137 osób) oraz 27 kwietnia – 3 maja (96 osób). Od 4 maja nastąpił spadek. Do 10 maja zdiagnozowano 37 nowych zakażeń, a do 17 maja – 21 kolejnych przypadków. Od 18 do 24 maja odnotowano 31 nowych przypadków. Nastąpił niewielki wzrost zakażeń spowodowany dwoma nowymi ogniskami zakażeń. Jedno było w jednostce wojskowej w Malborku, a drugie w rodzinnej firmie z powiatu sztumskiego. Z tych dwóch nowych źródeł zakażenia było 37 chorych. Spada też śmiertelność.
Rzeczniczka Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdańsku Anna Obuchowska wyjaśnia, że na Pomorzu były dwie fazy zachorowań na COVID-19. Pierwsza od 4 do 9 kwietnia to ognisko w jednej z przychodni POZ z powiatu wejherowskiego, gdzie doszło do zakażenia ponad 40 osób. – Natomiast drugi wzrost związany był właśnie z ogniskami w dwóch Domach Pomocy Społecznej w których łącznie zakażenie SARS CoV- 2 wykryto u 119 pensjonariuszy oraz 45 osób z personelu, co stanowi prawie jedną trzecią wszystkich zanotowanych przypadków w województwie pomorskim – informuje Obuchowska. Ponadto, na Pomorzu było kilka ognisk w podmiotach leczniczych. Chodziło o pracowników i pacjentów Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego im prof. Tadeusza Bilikiewicza w Gdańsku, Szpitala im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku, Szpitala św. Wojciecha w Gdańsku, Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku, Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych im. Stanisława Kryzana w Starogardzie Gdańskim oraz Pomorskiego Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy w Gdańsku. – Było też kilkadziesiąt różnej wielkości ognisk rodzinnych. Na szczęście udało się uniknąć ognisk związanych z dużymi zakładami pracy do jakich doszło w kopalniach na Śląsku czy w fabryce mebli w Wielkopolsce – dodaje Anna Obuchowska.
Najwięcej zachorowań odnotowano w Gdańsku (205) i powiecie wejherowskim (145). Po jednym przypadku potwierdzono w powiatach człuchowskim i chojnickim. Do tej pory wyzdrowiały 446 osób, czyli ponad czterokrotnie więcej osób niż jest aktywnych zakażeń (91).
Epidemia w Polsce wygasa?
Wielu ekspertów przestrzega przed nadmiernym optymizmem dotyczącym zakończenia epidemii. Epidemia cały czas trwa i pomimo spadku liczby nowych zakażeń, może powrócić jesienią. Dodatkowym problemem będzie wtedy też grypa sezonowa. Choroby nie należy lekceważyć zwłaszcza, że mogą pojawić się nowe endemiczne ogniska jak wspomniane na Pomorzu DPS-y czy śląskie kopalnie, a wtedy liczba zakażeń może rosnąć lawinowo.
Dr Marek Prusakowski uważa, że: „nie można przewidzieć czy epidemia koronawirusa ponownie „wybuchnie” jesienią. Jednak z pewnością będą pojawiać się nowe ogniska wirusa. I tak będzie się działo aż do osiągnięcia przez społeczeństwo tzw. stadnej odporności”. – Na przełomie lata i jesieni zawsze następuje wzrost liczby zachorowań na różne infekcje. Prędzej czy później każdy z nas zetknie się z tym wirusem. Jednak przestrzegam przed nadmierną paniką. Ważne jest to, że 80 proc. ludzi z przebadanych zostało zakażonych SARS CoV-2, ale nie zachorowało na COVID-19. Wiele osób przechodzi zakażenie łagodnie lub wręcz bezobjawowo. Niestety część będzie miała objawy ostrej infekcji, ale mogą być też przypadki śmiertelne – mówi Prusakowski. Dyrektor Departamentu Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego Tadeusz Jędrzejczyk twierdzi, że: „Jesteśmy na etapie przygaszania pandemii w kraju”. – Niestety nie znamy dokładnie obrazu, ponieważ w Polsce, w przeciwieństwie do innych państw, nie przeprowadza się testów na reprezentatywnych grupach mieszkańców, a w szczególności grupach ryzyka ciężkiego przebiegu. Cząstkowe dane, które nie mogą być zbyt dokładne mówią nam, że wirus nie został wyeliminowany, a pojedyncze nowe obserwowane ogniska powstają także poza systemem „testuj, śledź, izoluj”. Taki obraz będzie prawdopodobnie obserwowany w najbliższych tygodniach. Warto oczywiście obserwować Śląsk. Nie tylko dlatego, że odnotowujemy tam więcej przypadków wśród pracowników kopalni i ich rodzin. Za dosłownie 2-3 tygodnie będziemy mieli też dokładniejszy obraz zarówno stopnia zaraźliwości, jak i zjadliwości wirusa w Polsce. Niemniej można przyjąć, że mniej niż 2 proc. populacji (bliżej 1 proc.) miała już kontakt z wirusem, co z jednej strony oznacza, że wciąż uniknęliśmy prawdziwych skutków epidemii, z drugiej zaś to olbrzymi potencjał rozprzestrzeniania się wirusa. Jeśli mówimy o zjadliwości, to wiemy już z całkowitą pewnością, że prawdziwa śmiertelność jest zdecydowanie poniżej 1 proc. zakażonych, a prawdopodobnie poniżej 0,5 proc., a ryzyko naprawdę ciężkiego przebiegu – w granicach dosłownie 2-3 proc – wyjaśnia Jędrzejczyk.
W województwie pomorskim było stosunkowo mało zakażeń w porównaniu ze Śląskiem, Mazowszem czy Wielkopolską. Mogły się do tego przyczynić m.in. ferie zimowe w styczniu, mała liczba wykonywanych testów w początkowym etapie epidemii lub testowanie nieodpowiedniej grupy osób.
Kiedy epidemia w naszym regionie wygaśnie?
To bardzo trudne pytanie, które zadaje sobie wielu naukowców m.in. wirusologów, epidemiologów i lekarzy. Jedni uważają, że dopiero, gdy ok. 70 proc. społeczeństwa przechoruje COVID-19 lub jak zostanie wynaleziona szczepionka. A inni zwracają uwagę, że wirus może pozostać z nami na zawsze tak, jak inne zakaźne choroby. – Przypuszczam, że wirus był zdecydowanie wcześniej niż go zdiagnozowano. A patrząc na Pomorze odnoszę wrażenie, że już przechorowaliśmy wirusa i większość populacji mogła się na niego uodpornić – mówi Prusakowski. Być może to zasługa powszechnych szczepień przeciwko gruźlicy, które dotyczyły tzw. bloku wschodniego. Wystarczy spojrzeć na statystyki zachorowań w dawnych NRD i RFN i widać, że w Niemczech Wschodnich było zdecydowanie mniej zakażeń. Wciąż jednak nie ma wystarczających i wiarygodnych danych, aby potwierdzić te spekulacje – zauważa Prusakowski. Natomiast Pomorski Powiatowy Inspektor Sanitarny Tomasz Augustyniak nie jest przekonany, czy epidemia na Pomorzu wygasa. – Co prawda w ostatnich tygodniach liczba ozdrowieńców znacznie przewyższała liczbę nowych zachorowań, ale nie można jednoznacznie przewidzieć dalszego rozprzestrzeniania się wirusa. Nie da się wykluczyć również pojawienia się kolejnych ognisk w przyszłości. Dużo zależy od postawy mieszkańców województwa i ich zachorowań – twierdzi Augustyniak. Podobną opinię dotyczącą końca, a może rozwoju epidemii na Pomorzu, ma Tadeusz Jędrzejczyk, który zauważa, że: „nawet dwa tygodnie bez żadnego rozpoznanego zakażenia nie upoważniłoby do ogłoszenia końca pandemii w regionie. Z powodu licznych bezobjawowych lub skąpoobjawowych zakażeń niewykryty wirus może krążyć wśród mieszkańców nawet do dwóch miesięcy i znowu dać o sobie znać w postaci nowego ogniska”. Dyrektor Departamentu Zdrowia zwraca też uwagę na inną kwestię. – Cały czas, chociaż w mniejszym stopniu niż jeszcze w lutym, ludzie podróżują zarówno po Polsce, jak i po innych krajach. Zupełnie nieświadomi mogą przywieźć wirusa z zupełnie zaskakujących miejsc, nie mając przy tym świadomości tego faktu, że stali się nosicielami – dodaje Tadeusz Jędrzejczyk. Z takim właśnie przypadkiem mamy obecnie do czynienia w Gdyni, gdzie pacjenci z COVID-19 wrócili z zagranicy.
Co zatem robić?
Nie powinno się lekceważyć zaleceń dotyczących utrzymywania dystansu społecznego (m.in. min 2 metry, niepodawania ręki, niecałowania się z osobami, z którymi się nie mieszka), minimum 30-sekundowego mycia rąk ciepłą wodą i mydłem, a także zasłaniania nosa i ust wszędzie, gdzie jest to nakazane. Warto też wzmacniać odporność m.in.: uprawiać sport, zdrowo się odżywiać (jeść dużo owoców i warzyw), pić min 2 litry płynów, wysypiać się (min 8 h) oraz unikać stresów. Szef pomorskiego sanepidu dodaje też, że poza higieną osobistą, ważne są też dezynfekcje powierzchni dotykowych oraz przedmiotów codziennego użytku jak np.: telefonu komórkowego, klamek, włączników, noży, desek do krojenia czy blatów kuchennych. Augustyniak zaleca ponadto unikanie tłumów i dbanie o bezpieczeństwo osób starszych, które są szczególnie narażone na zachorowanie i u których infekcje mają cięższy przebieg.
Kolejny problem dostrzega też Tadeusz Jędrzejczyk. – Pomimo że ryzyko niepomyślnego przebiegu zakażenia dla statystycznego Pomorzanina jest niskie, musimy brać pod uwagę, że długoterminowe skutki, czyli trwałe uszkodzenie narządów, w szczególności: płuc, serca czy nerek nie są jeszcze wystarczająco poznane i ocenione. Stąd konieczność pilnego monitorowania sytuacji w przypadku dużych skupisk ludzi np. w zakładach pracy, placówkach edukacyjnych i opiekuńczych. Oczywiście nie ma fizycznej możliwości pozostawania dłużej w „zamrożeniu”, czego zresztą skutki są negatywne w wymiarze społecznym, więc w konsekwencji też zdrowotnym. Nie upoważnia nas to jednak do ułatwienia drogi wirusowi. W praktyce okazuje się, że najbardziej skuteczną strategią jest myślenie o sobie jako o potencjalnym źródle zakażenia. Noszenie maseczek w przestrzeniach zamkniętych, w których spotykamy się z innymi, zwłaszcza, gdy są to osoby, z którymi nie mamy na co dzień kontaktu, zachowanie ostrożności w kontaktach z osobami z grup ryzyka – może efektywnie spowolnić przebieg pandemii. Być może doczekamy się skutecznej szczepionki nawet w tym roku, jednak i wypłaszczona krzywa przebiegu COVID-19 w Polsce daje nam realną szansę na efektywną pomoc poszkodowanym w szpitalach. To bardzo ważne szczególnie, że z każdym tygodniem światowa medycyna nabiera coraz większego doświadczenia w opiece nad ciężko chorymi. Zdecydowanie taniej i efektywniej uczyć się na błędach innych – dodaje Jędrzejczyk.
Luzowanie gospodarki a nowe zakażenia
Na początku epidemii koronawiusa w Polsce rząd ogłosił wiele obostrzeń dotyczących np.: niewychodzenia z domu bez powodu, zmniejszenia liczby klientów w sklepach i wiernych w kościołach. Głównym hasłem było #zostanwdomu. Zamknięto m.in.: szkoły, przedszkola, restauracje, centra handlowe, hotele, usługi fryzjerskie i kosmetyczne, ograniczono przyjęcia w szpitalach, odwoływano wizyty, które zastąpiono teleporadami. Po prawie dwóch miesiącach zamrażania gospodarki, od kilku tygodni rząd znosił wyznaczone na początku epidemii w Polsce restrykcje. Można np. prowadzić zajęcia praktyczne w szkołach policealnych oraz zajęcia rewalidacyjno-wychowawcze. Jest też możliwość organizacji zajęć opiekuńczo-wychowawczych w klasach I-III szkół podstawowych oraz konsultacji z nauczycielami dla maturzystów. W czwartej i ostatniej fazie zostały otwarte salony masażu i tatuażu, zniesiono limity ludzi w sklepach i kościołach oraz zrezygnowano z maseczek na otwartej przestrzeni. – Skoro nie udało się wyeliminować wirusa w 100 proc. to każdy otwarty punkt usługowy działa jak uchylenie tamy. Nie ulega wątpliwości, że zwiększy to szybkość transmisji SARS-CoV-2. Niemniej tempo rozwoju epidemii, zarówno dzięki podjętym środkom ostrożności, jak i zachowanie indywidualne czy rodzinne mieszkańców, nie powinny przekroczyć możliwości szpitali, które zdążyły się w dużej mierze przeorganizować do pracy w warunkach pandemii – komentuje sytuację Tadeusz Jędrzejczyk. Innego zdania jest Tomasz Augustyniak, który twierdzi, że: „trudno jest przewidzieć, czy łagodzenie obostrzeń wpłynie na wzrost zachorowań. Doświadczenia z innych krajów wskazują, iż zdejmowanie kolejnych obostrzeń skutkowało niewielkim wzrostem nowych zachorowań. Jednak wiele zależy od przestrzegania wprowadzonych zasad – zarówno przez przedsiębiorców, jak i samych klientów”.